Moje problemy właściwie, zaczęły się już we wczesnym dzieciństwie. Gdy byłam niemowlakiem w pewnym okresie, nagle dostałam bardzo wysoką temperaturę i przez tydzień byłam nieprzytomna. Ta utrata nieprzytomności spowodowała niedotlenienie mózgu. Po wykonaniu badań stwierdzono dziecięce porażenie mózgowe z niedowładem prawej strony. W trakcie badań okazało się też, że moja prawa noga jest krótsza o 1,5 cm od lewej, co wpłynęło na zaburzenia ruchu i postawy mojego ciała.

Później, gdy byłam kilkuletnim dzieckiem, miałam duże problemy z utrzymaniem równowagi, właśnie z tego powodu. Chodziłam wtedy w ortopedycznych butach, ale obecnie posiadam już tylko wkładkę ortopedyczną w prawym bycie. Na szczęście nie mam też potrzeby przyjmowania żadnych leków, jednak bardzo ważną rolę w moim leczeniu odgrywa terapia.

Od urodzenia do 16 roku życia opiekowała się mną mama. Później przebywałam na rencie chorobowej, którą pobierałam przez dwa lata, ale niestety po 18 roku życia, nie została mi już przedłużona. Byłam więc zmuszona poszukiwać pracy i od roku 2010 pracuję w Domu Pomocy Społecznej.

Moja choroba ma duży wpływ na mój stan zdrowia, ponieważ sprawia mi trudności w życiu codziennym. Do tej pory tylko korzystałam z rehabilitacji refundowanych przez NFZ takich jak: Laseroterapia, Solux, Krioterapia, pole magnetyczne, jonoforeza, Tens, ultradźwięki, ćwiczenia bierne, ćwiczenia czynne w odciążeniu, ćwiczenia czynne z oporem oraz masaż. Jak pozwalały mi na to finanse, to korzystałam również z prywatnych rehabilitacji Metodą Vojty oraz metodą Bobath.

Ponieważ, pomimo mojej choroby, z braku środków, jestem zmuszona samodzielnie się utrzymywać, zachowanie ogólnej sprawności jest dla mnie niezbędne do przeżycia. Muszę cały czas korzystać z rehabilitacji, a ponieważ ilość zabiegów na NFZ w roku, jest bardzo ograniczona, dlatego muszę korzystać z kosztownej rehabilitacji prywatnej.

 

Będę wdzięczna Państwu za każdą pomoc!

Ewa i Sara są bliźniaczkami urodziły się 06 września 1991 roku, z chorobami wymagającymi ogromnego nakładu sił i środków, leczenia i szeroko pojętej specjalistycznej rehabilitacji – obie urodziły się z czterokończynowym, spastycznym dziecięcym porażeniem mózgowym.

            Od pierwszych chwil życia pokonują kolejne przeszkody na swojej drodze walcząc o lepszą przyszłość.

            Ewa od urodzenia cierpi na dziecięce  porażenie mózgowe, urodziła się z wodogłowiem( zastawka Pudenza ) choruje na epilepsje lekooporną alergię wziewno – pokarmową, niewydolności oddechowe spowodowane bocznym skrzywieniem kręgosłupa (90 stopni), zanik lordozy lędźwiowej, deformacją żeber, które uciskają cześć płuca, dysplazja bioder. Uszkodzenie nerwu wzrokowego (+17 dioptrii).Jest osobą całkowicie leżącą wymaga nakarmienia, przewinięcia i zmiany położenia ciała.  Ewa wymaga więc pomocy drugiej osoby we wszystkich czynnościach samoobsługowych i pielęgnacyjnych oraz systematycznej, stałej i kompleksowej rehabilitacji we wszystkich sferach funkcjonowania. Funkcje manipulacyjne kończyn górnych są znacznie ograniczone. Bez sukcesywnej rehabilitacji stan zdrowia Ewy będzie się pogarszał, mięśnie ulegną znacznemu przykurczeniu, co w konsekwencji będzie zwiększać skoliozę i problemy z oddychaniem.

            Sara od urodzenia cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Sprawność rąk jest ograniczona (problemy z precyzyjnymi ruchami) deformacja i sztywność kończyn dolnych, astygmatyzm, zaburzenia równowagi – trudności z koordynacją ruchowa.

            Szansą na poprawę stanu zdrowia Ewy i Sary jest udział w specjalistycznych turnusach rehabilitacyjnych, które są bardzo kosztowne. Dzięki kompleksowej rehabilitacji pod okiem specjalistów stan zdrowia sióstr nie pogarsza się a prowadzi do znacznych postępów.

            Rezygnacja z fachowej pomocy byłby przekreśleniem wieloletniej ciężkiej pracy i skazaniem bliźniaczek na wegetacje w dom, a niestety koszty codziennej rehabilitacji, leków, odpowiedniego sprzętu oraz turnusów rehabilitacyjnych przekraczają możliwości finansowe naszej rodziny.

           

Chciałabym opowiedzieć Państwu historię mojego życia i zmagania się z chorobą naszych dzieci.

Z mężem, poznaliśmy się 20 lat temu. Ja już wtedy miałam za sobą bolesne doświadczenia, do których wolę już dziś nie wracać. Poznaliśmy się przez wspólnego znajomego no i tak już zostało, a syn z poprzedniego związku, zaakceptował Andrzeja i nawet zaczął mówić do niego „Tata”. Na początku zamieszkaliśmy u moich rodziców, a w 2002 roku wzięliśmy ślub. W 2003 roku, urodziła się Jagoda. Poród był o czasie a córka dobrze się rozwijała. Wszystko układało się w miarę dobrze, Andrzej chodził do pracy, a ja zajmowałam się dziećmi i domem. Gdy nasza córka Jagoda była już starsza, zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko. Miało być jedno ale urodziły się bliźniaczki. Choć sama ciąża przebiegała dobrze, to jednak urodziłam wcześniej bo w 34 tygodniu ciąży. Po urodzeniu bliźniaczek Juli i Joasi, wystąpiły u nich bezdechy i przeniesiono je do inkubatorów, okazało się, że dziewczynki nie miały odruchu ssania i do końca wykształconych płuc.  Do pierwszego roku życia bliźniaczki rozwijały się dobrze. Jednak później u Julki wystąpiło zapalenie oskrzeli i podejrzenie astmy oskrzelowej w następstwie czego, córka musiała dostawać leki sterydowe. Zauważyliśmy też, że jedno oczko Julki zaczęło lekko uciekać, to nas zaniepokoiło, więc poszliśmy z Julką do neurologa. Badania niczego nie wykazały, ale po czasie okazało się, że Julka cierpi na autyzm. Córka zaczęła cofać się w rozwoju i to wszystko czego się do tej pory nauczyła, zaczęło znikać. Kontakt z nią był coraz mniejszy. Obecnie Julia ma 13 lat, jest niemówiącym autystykiem o znacznym upośledzeniu umysłowym. Cały czas musi nosić pieluchy. Jednak to był dopiero początek naszych zmartwień, bo druga bliźniaczka –Joasia – gdy skończyła rok, dostała pierwszy atak padaczki. Dziś jak jej siostra ma 13 lat, cierpi na padaczkę i upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym.  Na domiar złego, po jakimś czasie zauważyliśmy, że Jagoda nasza trzecia córka, przestała się rozwijać. Jagoda ma teraz 15 lat i jest upośledzona umysłowo w stopniu umiarkowanym.  Dzięki Bogu z synem nie mieliśmy specjalnie kłopotów bo dobrze się rozwijał i dobrze uczył. Teraz ma już 20 lat i jest na własnym utrzymaniu.   Pięć lat temu nasza sytuacja mieszkaniowa poprawiła się, bo przeprowadziliśmy się z mieszkania moich rodziców do mieszkania ZGM, ponieważ mieszkając u rodziców zrobiło się ciasno, więc przyznano nam mieszkanie w trybie natychmiastowym ze względu na stan zdrowia dzieci. Przez ten cały czas, bez przerwy jeździliśmy po lekarzach jak nie do jednych to do drugich. Jednak w 2015 roku, kolejna choroba wystawiła na próbę naszą rodzinę. W grudniu u Jagody – najstarszej córki – wystąpiły bardzo dziwne objawy przypominające grypę gorączkową. Skarżyła się na złe samopoczucie, a gorączka nie spadała nawet po 2 tygodniach brania leków. Z prawej strony jej brzuch zrobił się twardy i doszło do zatrzymania wydalania moczu i stolca. Po konsultacji u chirurga skierowano nas do szpitala w Poznaniu. W szpitalu wykonano wszelkie badania i stwierdzono że na nerce Jagody jest guz i trzeba najpierw poddać ją chemioterapii, żeby zmniejszyć guz, po to by się nie rozlał. Początkowo lekarze planowali usunąć tylko guz, ale nowotwór był już tak rozległy, że trzeba było usunąć, całą prawą nerkę. Był to nowotwór złośliwy, jasnokomórkowy. Jest to nowotwór który atakuje głównie ludzi po 60 roku życia i jest trudno wykrywalny. W szpitalu byliśmy akurat na same święta Bożego Narodzenia 2015 rok w 2016 Jagoda miała operacje usunięcia nerki. W czasie gdy ja byłam w szpitalu z Jagodą, mąż musiał opiekować się resztą dzieci. W tym czasie przez pół roku nie chodził do pracy, więc zakład pracy w końcu zażądał żeby się określił, czy przyjdzie do pracy czy nie, bo takiego pracownika oni nie potrzebują i sami go zwolnią.  Wtedy razem z mężem zadecydowaliśmy, że nie pójdzie już do pracy bo ja nie dam sama rady prowadzić dom i opiekować się chorymi dziećmi. Po tej decyzji przez parę miesięcy nie mieliśmy pieniędzy bo prezydent dopiero podpisał ustawę, że oboje rodziców może być na świadczeniu pielęgnacyjnym jeżeli w rodzinie jest więcej niż jedno dziecko niepełnosprawne. Mąż musiał się odwołać aż do Trybunału, żeby Pomoc Społeczna wypłacała nam świadczenie. Nasze obecne potrzeby, to leki dla dziewczynek. Koszt miesięczny leków i
pieluch to około 500 zł. Do tego dochodzi koszt dojazdu do lekarzy i szpitali, to dodatkowe około 200 do 400 zł.  W grudniu chcemy jechać z dziećmi na turnus rehabilitacyjny do Rabki Zdrój i jest potrzebna kwota około 500 zł. Dziewczynki nie mają żadnych diet i nie potrzebują żadnego sprzętu na dzień dzisiejszy, ale mimo to mamy dużo prania i potrzebujemy pralkę a najlepiej pralko- suszarkę, to by nam bardzo pomogło. Brakuje nam też środków na opał, bo mamy ogrzewanie na
węgiel. Potrzebujemy też spodni i butów na zimę. Rozmiary butów: 40, 41, 42 a spodnie na 170cm. Na domiar złego, jeszcze teraz znowu zepsuł nam się nasz stary samochód i tak naprawdę nie mamy się czym poruszać, więc do lekarza jeździmy rowerami, ale wciąż nie mamy czym się poruszać na rehabilitacje na turnus rehabilitacyjny, jest nam potrzebny samochód praktycznie na już. Oboje z mężem nie pracujemy, więc nie mamy z czego go kupić. Mąż niedawno jechał rowerem i na pasach samochód go potrącił i był cały pobijany a palce miał w klapkach poskładane – szkoda słów. Dobrze że to się tak skończyło, tylko 50 metrów przed domem. Nie wiadomo co może człowieka spotkać.Dziękuję, że poświęciliście Państwo czas, żeby przeczytać historię naszej rodziny. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc.

Na tym kończę i pozdrawiam.

Wioletta i Andrzej z dziećmi.

 

 

 

 

 

 

Już wtedy na badaniu pojawiła się czarna plama wychodząca z trzustki. Od tego czasu moje życie zmieniło się zawrotnie, bo przecież w wieku 33 lat nikt nie myśli o poważnych chorobach takich jak nowotwór. A jednak rezonans w Klinice- Lublin kolejna diagnoza MSWiA guz 14 cm wychodzący ze ściany żołądka lub trzustki tego nie było jeszcze wiadomo. Wiadomość przekazana na korytarzu tak jak kosz jaj na bazarze – myślimy że to nowotwór, po operacji będzie pani miała chociaż te 6 miesięcy ,bez tego nawet tyle Pani nie dożyje.

 


Jak to jest usłyszeć takie słowa, które zapadają w głowie na zawsze? Położyć się i bać się usnąć że nigdy się już nie obudzę? Nie życzę nikomu aby musiał poznać to uczucie, które ja znam doskonale. Tysiące konsultacji, badań, udana operacja i jeden przychylny lekarz w Warszawie.
Od tamtej pory – żyję jednak na skraju wyczerpania- sprzedane meble, zadłużone mieszkanie, kredyty rodziny, pożyczki i prośba o pomoc.
Leczenie , które bardzo mi pomaga i bez , którego nie byłoby mnie tu dziś z Wami to wlewy dożylne medycyny niekonwencjonalnej o różnych kombinacjach. Kroplówki wzmacniające i niszczące komórki nowotworowe , regulujące słaby układ odpornościowy Kurkumina , wysokie dawki witaminy C, DMSO, ozon , DCA i inne to bardzo skuteczna terapia w moim przypadku ale również też bardzo kosztowna. Cena kurkuminy w odpowiednim stężeniu to 350 euro  za 1 sztukę, jedna kroplówka DCA to 200 euro . Sama nie udźwignę tak wysokich kosztów leczenia .W swoim życia przeszłam kilka operacji i straciłam 4 narządy. Jednak ciągle żyje wbrew statystykom dlatego muszę zrobić co w ludzkiej mocy aby terapii  nie przerwać i aby choroba nie wymknęła się spod kontroli.Operacja i resekcja trzustki to także ścisła dieta, leki od cukrzycy oraz  wspomagające wątrobę,  zastrzyki  wzmacniające bardzo słabą odporność przepisane przez onkologów  a to dodatkowe koszty. Nie udało mi się uzyskać zielonej karty , która jest dla pacjentów onkologicznych zdiagnozowanych po styczniu 2015 roku więc na wszystkie badania czekam ale w mojej chorobie nie mam zbyt wiele czasu dlatego część badań muszę wykonywać również prywatnie.

Na domiar złego w tym roku straciłam mojego kochanego tatę , a moja mama prawie nie porusza się już o własnych siłach. Jestem po komisji odwoławczej ZUS i czekam na sąd , muszę wierzyć w sprawiedliwość , chociaż od sierpnia mam wstrzymane świadczenie rentowe . Myślę że tego  wszystkiego nie jest w stanie udźwignąć kilku mężczyzn a co dopiero jedna schorowana kobieta.Bardzo  chcę żyć dla siebie i moich bliskich bo dopóki jest życie dopóki trwa nadzieja.
Dlatego proszę o pomoc bo każdemu z nas mogłaby przytrafić się ta historia, nie jest wstydem prosić, dla mnie jest wstydem się poddać!

Staś Boniewski jest wspaniałym synkiem. Mimo tak dużej ilości bólu,ktory stale mu doskwiera przez swoje schorzenia  jest niezwykle dzielny i pogodny. Ma w sobie wiele szczęścia i milosci. Niestety życie go nie oszczędza.Ma wiele chorób a co się z tym wiąze dolegliwosci. Podstawowe z nich to: Dyzgangionoza całkowita( choroba Hirschsprunga). Staś nie ma w sobie zdrowych kawałków jelit. Stan po operacji serca VSD/AVSD. Nadal niestety jest resiudalny ubytek.

Jest po niewydolnościach serca, płuc i nerek. Ma zwężenie krtani, niedowład i porażenie strun głosowych. Stan po operacji wycięcia guzów. Żołądek zoperowany metodą Nissena. Niespojenie kręgosłupa szyjnego, wodogłowie. Myslę, ze najgorszy w tym wszystkim jest ból, który stale mu doskwiera. Król ma praktycznie naruszony cały organizm. Jest na żywieniu całkowicie pozajelitowym.

W związku z tym ma założony cewnik typu Browiack przez który do żyły dochodzi mu żywienie oraz leki. Ma założoną też gastrostomię, ileostomię co pozwala mu się z różnym skutkiem wydalać  i odgazowywać. Z kolei  tracheostomia pozwala mu oddychać.

Jest po wielu operacjach układu pokarmowego ( żołądek, jelita) oraz serca. Wiele razy wymagał i nadal czesto wymaga wymiany dojscia centralnego. Organizm jest coraz słabszy. Są coraz wększe i czestsze dolegliwości bólowe. Coraz częściej pojawia się też sepsa, która nie chce odpuszczać. Stasinek ma też zespół downa co myśle w dużej mierze ma wplyw na jego wspaniała osobowość. Jest naprawdę dzielny. Bardzo go wszyscy kochamy i pragniemy aby był z nami jak najdłużej…

Urodziła się zdrowa pełna sił, dopiero w trzecim
miesiącu życia lekarze zdiagnozowali u niej wysokie napięcie mięśniowe
oraz czterokończynowe porażenie mózgowe.

Dziecięce porażenie mózgowe to
choroba, przez, którą Marysia zmaga się z wieloma
trudnościami min; z chodzeniem ,mówieniem, trzymaniem czegoś w rączce.

Samodzielne jedzenie dla nas tak proste, odruchowe, a  dla Marysi rzeczy niemal
niemożliwe do wykonania. Marysia nie chce być przykuta do wózka, nie che
zmagać się z bólem oraz padaczkom. Marysia może tylko liczyć na mamę, która
walczy do końca.

Mama Marysi chciałaby, aby córeczka stanęła
samodzielnie i wykonała pierwsze kroki. Mama Marysi nie może podjąć
jakiekolwiek pracy bo przy córce trzeba być 24H. Zdrowiu Marysi
pomogłaby rehabilitacja w domu, ćwiczenia z masażami rozluźniającymi
napięcie.

DSC_3968

     Mam na imię Monika, mam 37 lat. jestem mamą samotnie wychowującą dwójkę synów w wieku 5 i 6 lat  – i mam inwazyjnego raka piersi. Na szczycie moich pragnień jest powrócić do pełni sił, wyzdrowieć i móc wychować moich wspaniałych chłopców. Proza życia potoczyła się tak, że spotkała mnie perspektywa samotnego macierzyństwa, było to niezwykle trudne doświadczenie, ale starałam się być silna, wytrzymała, dobrze zorganizowana i starałam się iść naprzód wbrew przeciwnościom losu. Tata chłopców wybrał nową rodzinę, nie ma z synami, z własnego wyboru, żadnego kontaktu. Jako samotna mama poukładałam sobie życie najlepiej jak potrafiłam, rano odprowadzałam synków do przedszkola, szłam na 8 godzin do pracy, po pracy odbierałam chłopców, spędzaliśmy czas razem na zabawie, brałam opiekę jak byli chorzy, prałam, sprzątałam, gotowałam, robiłam zakupy – a czas szybko płynął. Nie raz brakowało rąk do pomocy, zmęczenie bardzo dawało się we znaki, ale mówiłam sobie „dam radę, jak dzieci pójdą do szkoły będzie lżej”.

          Częste infekcje, zapalenia krtani, powracająca gorączka, które się u mnie powtarzały – tłumaczyłam to sobie stresem i przemęczeniem, infekcje po jakimś czasie mijały a ja wracałam do sił – miałam dla kogo – mam dwóch utalentowanych, ukochanych łobuziaków. Nie miałam pojęcia, że były to już pierwsze symptomy zabójczej choroby, która po cichutku wkradła się w moje życie i zaczęła już małymi kroczkami zabierać moje zdrowie.

         W listopadzie, podczas kąpieli, coś zaniepokoiło mnie w mojej lewej piersi,wyczułam twarde, kuliste zgrubienie. Od razu zarejestrowałam się do onkologa, chociaż nie wierzyłam, że taki lekarz będzie mi potrzebny. Podczas wizyty, Pani onkolog robiąc usg powiedziała, że zmiana wygląda niepokojąco i trzeba niezwłocznie zrobić biopsję i mammografię piersi. Przed Świętami Bożego Narodzenia 2016 roku czas się dla mnie zatrzymał – odebrałam od lekarza wynik potwierdzający najgorszą diagnozę – złośliwy rak piersi do pilnego leczenia. Również badania genetyczne potwierdziły u mnie mutację genu BRCA1 – rodzinne obciążenie chorobą nowotworową piersi – kilka młodych kobiet z mojej rodziny zmarło na raka piersi. Nie jestem w stanie wyrażić słowami strachu jaki czułam po otrzymaniu diagnozy – mój świat runął – przed oczami stanęli mi moi synkowie – Co teraz będzie ? Kto się nimi zajmie ? Kto otoczy ich opieką ?

           Po konsylium lekarze przedstawili mi plan leczenia: na początek cykl 4 chemii czerwonych i 12 chemii białych. Następnie czeka mnie mastektomia obydwu piersi oraz usunięcie macicy i przydatków, ponieważ istnieje możliwość, że nowotwór utworzy się również tam.

         Chemię znoszę bardzo ciężko, zawroty głowy, intensywne wymioty, brak sił do życia, wypadły mi od razu moje piękne włosy, rozdrażnienie, jadłowstręt – i tak od jednej chemii do drugiej. Po chemii wracam do domu, chłopcy są przerażeni i wystraszeni, nie wiedzą co się dzieje z mamą, przytulają się, próbują pomóc, robią mamie kanapki, dla nich to nowa przerażająca rzeczywistość zamiast spokojnego, szczęśliwego dzieciństwa. Okrucieństwa losu czasami nie sposób opisać słowami.

      Dziećmi zajął się psychoonkolog, wyjaśnił im, że u mamy zmiany w wyglądzie wynikają z choroby i silnych leków które bierze, że wypadły mi włosy ale odrosną jak mama wyzdrowieje, że mama może być bardziej zmęczona niż zwykle i nie mieć sił na zabawę – dzieci mimo że są jeszcze małe próbują mnie pocieszać, że wyzdrowieję, one dodają mi sił do tej ciężkiej walki, są moim promykiem słońca.

        Czeka mnie jeszcze długie leczenie, ciężka operacja i długa rehabilitacja. Dwa tygodnie przed odebraniem diagnozy, która zrujnowała moje życie, skończyłam mi się umowa zlecenie i zostałam bez pracy. Obecnie mieszkam z dziećmi u mojej mamy, która musi pracować na pełen etat bo inaczej nie miałybyśmy środków do życia.

          Moja sytuacja życiowa i materialna jest bardzo trudna, bardzo potrzebna jest mi pomoc ludzi dobrej woli, pilnie potrzebuję zebrać środki na leczenie, rehabilitację, pomoc wykwalifikowanej pielęgniarki, która zajmie się mną w domu po chemioterapii.

            Mam dla kogo wyzdrowieć, chcę dalej objaśniać świat moim dzieciom, chłopcy codziennie zadają dużo pytań i choć nie zawsze znam odpowiedź, zawsze jej szukam…. A najważniejsze jest to, że nadal wierzę, że wyzdrowieję i zobaczę jak dorastają moi Synowie. Proszę o pomoc w tej nierównej walce z przebiegłym przeciwnikiem, z Państwa pomocą będzie mi łatwiej zdrowieć i walczyć z chorobą.

            Serdeczne Bóg zapłać wszystkim, którzy zechcą mnie wspomóc.  Monika Szydlak

 

 

Fundacja Bread of Life uprzejmie informuje, że dnia 27 maja 2017 roku, Przedszkole nr 187 w Poznaniu „Leśny Zakątek” zorganizowało dla Pani Moniki Szydlak zbiórkę publiczną podczas festynu przedszkolnego (zgoda MF nr 2017/2347/OR).Podczas zbiórki zebrano kwotę 936,30 zł (dziewięćset trzydzieści sześć złotych i 30 groszy).Zebrane środki zostały wpłacone na konto Fundacji i zostaną przeznaczone na leczenie Pani Moniki. Dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w przygotowaniu zbiórki oraz Darczyńcom, którzy pomogli.

 

 

Darowizny można przekazać na nr konta:  

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina

76 1090 1346 0000 0001 1455 5351 – z dopiskiem dla Moniki Szydlak

 

 

Wpłaty z zagranicy: 

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina   POLAND 

PL76109013460000000114555351 – z dopiskiem dla Moniki Szydlak
Kod SWIFT: WBKPPLPP
Dariusz-GłogowskiDariusz uległ poważnemu  wypadkowi przy pracy – został przygnieciony przez przęsło mostowe Doszło do NZK (nagłego zatrzymania krążenia)  – nadal nie znany jest dokładny czas ustania krążenia . Przez  15 min Darek był reanimowany przez ratownika pogotowia. Po przetransportowaniu do szpitala trafił na salę operacyjną – diagnoza: uraz wielonarządowy , rozerwanie krezki, usunięcie pękniętej śledziony, splenektomia  i resekcja jelita krętego. Nagle zostałam sama, z dwójką małych dzieci i ciężko chorym Mężem. Życie potrafi doświadczyć w najbardziej okrutny sposób.
Przez ok. 2 miesiące Dariusz utrzymywany był w sedacji (śpiącze farmakologicznej wywołanej lekami). W maju odstawiono sedację, jednak encefalopatia niedotleniowo  – niedokrwienna doprowadziła do śpiączki fizjologicznej. Niedowład 4 kończynowy spastyczny.
  Do dnia 05.07.2016 r. Darek przebywał w szpitalu na oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii, następnie został wypisany do Zakładu Opiekuńczo Leczniczego. Pierwsze tak długo wyczekiwane spotkanie z dziećmi – w oczach Darka pojawiają się łzy. Darek na swój sposób daje nam znak że jest z nami. Niestety nadal jest w śpiączce. Pod okiem rehabilitanta usza z intensywną rehabilitacją. Organizm z trudem przystosowuje się do wysiłku, zmiany pozycji.
Pionizacja pozwala złagodzić napięcia spastyczne,  ale  w pozycji pionowej potrafi ustać tylko ok. 30 min. Darek jest wysadzany na wózek, zabierany na spacery staramy się otaczać go „normalnością”- przypominamy smaki, zapachy,  faktury – jak dziecka uczymy Darka  świata od nowa.
 Rehabilitacja w ośrodku przebiegała bez zarzutów,  czego jednak nie można powiedzieć o opiece pielęgniarskiej, ciągłe niedociągnięcia z tej strony utwierdzają mnie w decyzji zabrania Darka do domu.  Święta Bożego Narodzenia Darek  spędza  na przepustce , w rodzinnym gronie. Z przepustki nie wraca już do ośrodka. Obecnie przebywa w domu z rodziną. Karmiony dojelitowo przez PEG’a jedzeniem przemysłowym. Wciąż wymaga intensywnej rehabilitacji ruchowo – neurologicznej, nadal trwa obserwacja w kierunku minimalnej świadomości.
Dzieciaki starają się odnależć w tej trudnej dla nich sytuacji i również walczą o powrót Taty do zdrowia. Ćwiczą, masują , pobudzają – śmiechem , krzykiem, dotykiem, zapachem  jak tylko potrafią.
Darek walczy, ma dla kogo, a my ze swojej strony zrobimy wszystko by ta walkę mu ułatwić.            W domu Darek jest spokojniejszy – zapewne czuje, że jest u siebie .
Bardzo prosimy Was o pomoc i  wsparcie w tej trudnej dla nas  walce.
Rehabilitacja Darka jest bardzo kosztowna, razem z lekami to miesięczny koszt 2500 zł. Pilnie potrzebny jest również pionizator, ponieważ nie mam siły sama pionizować Męża –  koszt pionizatora to 10 000 zł – kwota dla nas nieosiągalna.
Radzimy sobie jak możemy, ale nasza sytuacja finansowa jest bardzo trudna.  Jako rodzina mieliśmy dużo planów, nie zrezygnujemy z tego i choć wiem że nigdy już nie będzie jak kiedyś, chciałabym aby moje Dzieci mogły cieszyć się obecnością Taty w domu i żeby nasze życie chociaż w części wyglądało jak kiedyś.
Dziękuję wszystkim ludziom o wielkich sercach, którzy zdecydują się nam pomóc.

Darowiznę można przekazać na nr konta:  

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina

76 1090 1346 0000 0001 1455 5351 – z dopiskiem Dariusz Głogowski 

 

Wpłaty z zagranicy: 

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina   POLAND 

PL76109013460000000114555351 – z dopiskiem Dariusz Głogowski 
Kod SWIFT: WBKPPLPP

Julia ma 9 lat i od urodzenia choruje na padaczkę lekkooporną.W roku 2012 po badaniu głowy wiemy że do padaczki dołączyła choroba o nazwie stwardnienie guzowate. Choroba polega na tym że,jest nie wyleczalna można ją tylko spowolnić. Przy tej chorobie są guzy w przypadku Juli w głowie i nerkach .Z powodu dużej ilości napadów padaczkowych córka ma wszczepiony stymulator nerwu błędnego i prowadzimy dietę Atkinsa.Od jakiegoś czasu mamy mniej napadów Dieta jest bardzo kosztowna.Julia zażywa lek o nazwie[phenhydan] lek musimy sprowadzać z Niemiec.Bierzemy udział w programie leku na guzy który Julia bierze od lutego tego roku.Co jakiś czas musimy jeżdzić do Warszawy na badania krwi i na badania głowy. Julia Boguniewska                                 

 

Ostatnie badanie wykazało że guzy w dalszym ciągu rosną. Z uwagi na trudną sytuację finansową Rodziny Julki, prosimy wszystkich Ludzi Dobrej Woli o wsparcie i wpłacanie darowizn dla Julki na konto Fundacji Bread of Life:

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina

76 1090 1346 0000 0001 1455 5351 – z dopiskiem dla Julki Boguniewskiej 

 

 

Wpłaty z zagranicy: 

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina   POLAND 

PL76109013460000000114555351 – z dopiskiem dla Julki Boguniewskiej 
Kod SWIFT: WBKPPLPP