DSC_3968

     Mam na imię Monika, mam 37 lat. jestem mamą samotnie wychowującą dwójkę synów w wieku 5 i 6 lat  – i mam inwazyjnego raka piersi. Na szczycie moich pragnień jest powrócić do pełni sił, wyzdrowieć i móc wychować moich wspaniałych chłopców. Proza życia potoczyła się tak, że spotkała mnie perspektywa samotnego macierzyństwa, było to niezwykle trudne doświadczenie, ale starałam się być silna, wytrzymała, dobrze zorganizowana i starałam się iść naprzód wbrew przeciwnościom losu. Tata chłopców wybrał nową rodzinę, nie ma z synami, z własnego wyboru, żadnego kontaktu. Jako samotna mama poukładałam sobie życie najlepiej jak potrafiłam, rano odprowadzałam synków do przedszkola, szłam na 8 godzin do pracy, po pracy odbierałam chłopców, spędzaliśmy czas razem na zabawie, brałam opiekę jak byli chorzy, prałam, sprzątałam, gotowałam, robiłam zakupy – a czas szybko płynął. Nie raz brakowało rąk do pomocy, zmęczenie bardzo dawało się we znaki, ale mówiłam sobie „dam radę, jak dzieci pójdą do szkoły będzie lżej”.

          Częste infekcje, zapalenia krtani, powracająca gorączka, które się u mnie powtarzały – tłumaczyłam to sobie stresem i przemęczeniem, infekcje po jakimś czasie mijały a ja wracałam do sił – miałam dla kogo – mam dwóch utalentowanych, ukochanych łobuziaków. Nie miałam pojęcia, że były to już pierwsze symptomy zabójczej choroby, która po cichutku wkradła się w moje życie i zaczęła już małymi kroczkami zabierać moje zdrowie.

         W listopadzie, podczas kąpieli, coś zaniepokoiło mnie w mojej lewej piersi,wyczułam twarde, kuliste zgrubienie. Od razu zarejestrowałam się do onkologa, chociaż nie wierzyłam, że taki lekarz będzie mi potrzebny. Podczas wizyty, Pani onkolog robiąc usg powiedziała, że zmiana wygląda niepokojąco i trzeba niezwłocznie zrobić biopsję i mammografię piersi. Przed Świętami Bożego Narodzenia 2016 roku czas się dla mnie zatrzymał – odebrałam od lekarza wynik potwierdzający najgorszą diagnozę – złośliwy rak piersi do pilnego leczenia. Również badania genetyczne potwierdziły u mnie mutację genu BRCA1 – rodzinne obciążenie chorobą nowotworową piersi – kilka młodych kobiet z mojej rodziny zmarło na raka piersi. Nie jestem w stanie wyrażić słowami strachu jaki czułam po otrzymaniu diagnozy – mój świat runął – przed oczami stanęli mi moi synkowie – Co teraz będzie ? Kto się nimi zajmie ? Kto otoczy ich opieką ?

           Po konsylium lekarze przedstawili mi plan leczenia: na początek cykl 4 chemii czerwonych i 12 chemii białych. Następnie czeka mnie mastektomia obydwu piersi oraz usunięcie macicy i przydatków, ponieważ istnieje możliwość, że nowotwór utworzy się również tam.

         Chemię znoszę bardzo ciężko, zawroty głowy, intensywne wymioty, brak sił do życia, wypadły mi od razu moje piękne włosy, rozdrażnienie, jadłowstręt – i tak od jednej chemii do drugiej. Po chemii wracam do domu, chłopcy są przerażeni i wystraszeni, nie wiedzą co się dzieje z mamą, przytulają się, próbują pomóc, robią mamie kanapki, dla nich to nowa przerażająca rzeczywistość zamiast spokojnego, szczęśliwego dzieciństwa. Okrucieństwa losu czasami nie sposób opisać słowami.

      Dziećmi zajął się psychoonkolog, wyjaśnił im, że u mamy zmiany w wyglądzie wynikają z choroby i silnych leków które bierze, że wypadły mi włosy ale odrosną jak mama wyzdrowieje, że mama może być bardziej zmęczona niż zwykle i nie mieć sił na zabawę – dzieci mimo że są jeszcze małe próbują mnie pocieszać, że wyzdrowieję, one dodają mi sił do tej ciężkiej walki, są moim promykiem słońca.

        Czeka mnie jeszcze długie leczenie, ciężka operacja i długa rehabilitacja. Dwa tygodnie przed odebraniem diagnozy, która zrujnowała moje życie, skończyłam mi się umowa zlecenie i zostałam bez pracy. Obecnie mieszkam z dziećmi u mojej mamy, która musi pracować na pełen etat bo inaczej nie miałybyśmy środków do życia.

          Moja sytuacja życiowa i materialna jest bardzo trudna, bardzo potrzebna jest mi pomoc ludzi dobrej woli, pilnie potrzebuję zebrać środki na leczenie, rehabilitację, pomoc wykwalifikowanej pielęgniarki, która zajmie się mną w domu po chemioterapii.

            Mam dla kogo wyzdrowieć, chcę dalej objaśniać świat moim dzieciom, chłopcy codziennie zadają dużo pytań i choć nie zawsze znam odpowiedź, zawsze jej szukam…. A najważniejsze jest to, że nadal wierzę, że wyzdrowieję i zobaczę jak dorastają moi Synowie. Proszę o pomoc w tej nierównej walce z przebiegłym przeciwnikiem, z Państwa pomocą będzie mi łatwiej zdrowieć i walczyć z chorobą.

            Serdeczne Bóg zapłać wszystkim, którzy zechcą mnie wspomóc.  Monika Szydlak

 

 

Fundacja Bread of Life uprzejmie informuje, że dnia 27 maja 2017 roku, Przedszkole nr 187 w Poznaniu „Leśny Zakątek” zorganizowało dla Pani Moniki Szydlak zbiórkę publiczną podczas festynu przedszkolnego (zgoda MF nr 2017/2347/OR).Podczas zbiórki zebrano kwotę 936,30 zł (dziewięćset trzydzieści sześć złotych i 30 groszy).Zebrane środki zostały wpłacone na konto Fundacji i zostaną przeznaczone na leczenie Pani Moniki. Dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w przygotowaniu zbiórki oraz Darczyńcom, którzy pomogli.

 

 

Darowizny można przekazać na nr konta:  

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina

76 1090 1346 0000 0001 1455 5351 – z dopiskiem dla Moniki Szydlak

 

 

Wpłaty z zagranicy: 

Fundacja Bread of Life 

Ul. Długa Goślina 1, 62-095 Murowana Goślina   POLAND 

PL76109013460000000114555351 – z dopiskiem dla Moniki Szydlak
Kod SWIFT: WBKPPLPP